Szukanie majovych miejsc wcale nie jest dla nas takie łatwe. Od zawsze nie było. Nie lubimy tłoku, przeciętności i tandety. Podróże to dla nas coś więcej. Oddech, radość, przemyślenia.
Swoją opowieść podzielę na kilka części, bo nie da się wszystkiego opisać w skrócie. Oczywiście zrobiłam wnikliwą selekcję. W tej odsłonie zapraszam Was do pięknych miejsc w Polsce, gdzie można dobrze się wyspać i dobrze zjeść. Następny będzie może o miejscach na jednodniowy wypad/weekend/piknik. Dajcie znać, a popracuję nad tym:)
Majove czyli jakie?
Trudno jest opisać kryteria wyboru, często decyzja była pod wpływem chwili, impulsu. Tuż przed wyjazdem. Czasami była to jakaś wewnętrzna potrzeba podróży, przetarcie szlaku, poszukiwanie sensu. Zdecydowane zdarzały się także miejsca, które magicznie nas przyciągały swoją dziewiczością, dzikością, legendami, ciekawymi ludźmi no i oczywiście swoją kuchnią! Aaaa..nie mamy zwierzaków (choć kocham kocham kocham!), więc pod tym kątem pozostawiam Wam samodzielną ocenę miejsca.
Tym razem wybrałam kilka miejsc w Polsce. Świat jest piękny, a na takie cudeńka jak Islandia, Słowenia czy Andaluzja przyjdzie jeszcze czas na blogu. Polska jest wyjątkowa. Szczególnie poza sezonem i w przeciwnym kierunku. Łapcie oddechy!
Oddech pierwszy. Bieszczady, Dwernik.
Bieszczady nie potrzebują reklamy. Tej tandetnej mają za dużo. Przyciągają od dawna swoim klimatem. Trafia tutaj sporo dziwnych ludzi, którzy często zostają w poszukiwaniu sensu. To idealne miejsce na obserwacje nieba. Nocą można doświadczyć zupełnych ciemności. To niesamowite uczucie. Takie wgłąb siebie. A jak się spojrzy w nocne niebo nad Dwernikiem to dech zapiera. Jesteśmy tacy maluczcy wobec wszechświata a tutaj widać go jak na dłoni.
W Bieszczadach odwiedziliśmy wiele bardzo różnych miejsc. Najbardziej zapadła mi w pamięć Podołynia – Gospodarstwo agroturystyczne na końcu świata, w Dolinie Sanu, w Dwerniku. Tutaj było pięknie, spokojnie. A w Majowej kuchni (właścicielka ma na imię Maja!) jest prawda, jest od serca, jest domowo – prosto z ogrodu i z Majowego pieca. I ta cisza – gwarantowana poza sezonem. Małomówność i tajemnica. Można oddychać, naprawdę oddychać. Około 6h jazdy z centrum Polski może stanowić barierę dla tych, co nie lubią długich podróży autem. My lubimy.
Podołynia. Gospodarstwo agroturystyczne. Dwernik.
Oddech drugi. Herbarium, Chomiąża Szlachecka.
Już sama nazwa jest intrygująca, prawda? Herbarium. Ale rzeczywiście koncept tego miejsca jest wyjątkowy. Miejsce stworzone pośrodku niczego, zupełnie nieturystyczne. Ale jak się ma taką wyobraźnię jak właściciele to można wszystko. Motywem przewodnim tego miejsca są zioła; dosłownie otulają to miejsce – rosną w ogrodzie pieczołowicie pielęgnowanym przez Szefa Kuchni.
Co to dużo pisać – tutejsza kuchnia to poezja, poziom światowy. Restauracja Werbena jest jak werbena , a więc energetyzująca, poprawiająca nastrój, odświeżająca umysł. Tutaj się przychodzi smakować i doświadczać jedzenia w otoczeniu zieleni (która zagląda do restauracji z każdej strony). To miejsce otulone jest dużym parkiem i jeziorem. Strefa spa, pokoje, teren wokół – to wszystko tworzy spójną całość, w zgodzie i szacunku do Przyrody.
Wybierzcie się tam, ale niekoniecznie w szczycie sezonu lub z soboty na niedzielę. Odpoczynek warty swojej ceny.
Oddech trzeci. Jastrzębia Góra. Gdańsk. Hel.
Czasem warto pojechać zimą w przeciwnym kierunku (czyli nie na narty). Nic nie mam do zimowego szaleństwa, ale właśnie dlatego, że jest to zimowe szaleństwo wolę wtedy morze. Bo jest genialnie. Wieje, a wtedy jest najwięcej jodu i najmniej turystów. Polski Bałtyk może okazać się wtedy zjawiskiem, które na długo zapadnie w pamięć. Szczególnie w Jastrzębiej Górze, najbardziej wysuniętej na północ miejscowości w Polsce. W sezonie to typowa wieś turystyczna z całym jarmarkowym zapleczem, choć strome klify i kamieniste wybrzeże nie przyciągają tych najbardziej leniwych. Potrzeba wysiłku by zamoczyć stopy w morzu lub pospacerować wąwozem Lisi Jar w otoczeniu stuletnich buków.
Dla mnie ten wyjazd był pięknym doświadczeniem, prawdziwym obcowaniem z Naturą. Nocowaliśmy w kameralnym pensjonacie Willa Buki z urokliwą, niewielką strefą spa. Przestronne apartamenty, bardzo miła obsługa, spokój. Czego więcej potrzeba? Dobrą kuchnię w okolicy i tak chcieliśmy odkryć po swojemu, więc baza do tego była genialna.
Jestem dużym fanem azjatyckiej kuchni i ramenu. A najlepszy ramen jadłam w Gdańsku w Ping Pong. To zupełnie niezobowiązujące miejsce, ciekawe. Smaki wychodzą tu zupełnie zewsząd. Otaczają i kodują się w mózgu na długo. Umami. Uczta dla podniebienia, węchu i wzroku. Warto zacząć od bulionu z dodatkami: Ramen Ping Pong. Mogłabym patrzeć na to danie bez końca. Wywar i mistrzowskie dodatki. Codziennie mają inne kimchi. Warto i już. A gdybym dodała, że od 1 marca 2020 znaleźli się w Żółtym Przewodniku 2020 Gault&Millau, hmm? Pozycja obowiązkowa, prawda?
Jest jeszcze jedno miejsce w okolicy Jastrzębiej Góry warte odwiedzenia. To miejsce znajduje się w Jastarni na Półwyspie Helskim. Kuchnia restauracji rodzinnej Zatoka Smaków opiera się na regionalnych produktach typowych dla danej pory roku. Robią świetnego karmazyna na risotto dyniowym i desery. Do tego kieliszek lekkiego wina Esmeralda. I to jest to. Naprawdę dobrze tutaj zajrzeć. Jest miło.
Oddech czwarty: Kaszuby. Ciekocinko.
Jak się odpali stronę Pałacu Ciekocinko Hotel Resort & Wellnes to uderza w ciebie luksus. Hotel jest butikowy i kameralny. To jest niesztampowe miejsce ze stadniną koni, z historią w tle. To kompleks składający się z dostojnego pałacu i tzw. Powozowni utrzymanej w stylu Cottage&Sea. I to właśnie ona przyciągnęła nas swoją jasną przestrzenią, skrzypieniem surowych desek na podłodze, kojącym, niezobowiązującym klimatem. Okna Powozowni wychodzą na piękny, stary i świetnie utrzymany park.
Można te okna otwierać na oścież i cieszyć się czystym powietrzem. Stadnina koni, która pięknie wtapia się w cały teren, daje naprawdę radość do kwadratu. A w restauracji. Hmm. Wysoka półka. A nawet dwie – bo działa dostojna pałacowa i Luneta & Lorneta Bistro Club. Brzmi fajnie, nie? I rzeczywiście jest fajnie. Polecam ravioli z dynią i ukochaną zupę rybną. Tutaj też są serwowane śniadania – oj, nawet tylko dla takiego śniadania warto tam pojechać! Pieczywo z własnego wypieku, dużo lokalnych smakołyków, do wyboru dania na ciepło np. Śniadanie Florentyny (naleśnik w sosie pomarańczowym) czy Śniadanie Walentego (jajko po benedyktyńsku na angielskim muffinie, z szynką i sosem holenderskim). W sumie można zrobić w domu samemu, ale na tarasie w ciekocińskim parku smakuje obłędnie.
Oddech piąty. Głęboki. Podlasie.
Podlasie tak naprawdę odwiedziliśmy w kilku odsłonach. Białystok osobno, po prostu wsiedliśmy w pociąg, a że akurat był do Białegostoku? 😉 Żartuję – po prostu chcieliśmy tam pojechać. Ja, na studiach, w akademiku, mieszkając z koleżanką z Sokółki, normalnie zaczęłam zaciąągaćć:) – tak mi się spodobały te urocze klimaty. Jakiś ulotny sentyment, autentyczność, korzenie.
Dużo później, po iluśtam latach był Tykocin i szlak tatarski. Sentymentalnie. Podlasie to tygiel kulturowy, często świat zapomniany, z wieloma bliznami na historii. Zachwyca przyrodą, którą najpiękniej brzmi (tak brzmi) na http://puls.podlaskie.travel. Coś przepięknego, kojącego. Posłuchajcie! Polecam serdecznie profil @podlaskie travel i stronę – to prawdziwi pasjonaci jak ich mało. Poprowadzą Was za rękę po Podlasiu lepiej niż ja.
My, w drodze do Tykocina słuchamy niezwykłej muzyki. Zapomniana żydowska poezja, którą w mistyczny sposób wskrzesza Karolina Cicha na płycie Jidyszland. Po powrocie Hubert napisze tak:
300 lat modlitw w synagodze w Tykocinie nie uratowało tamtejszych Żydów. 300 lat modlitw to widocznie mało. W dwa letnie dni 1941 r. żydowskie Tiktin pustoszeje. W leśnych dołach krew miesza się z ziemią i świat przestaje być koszerny. Do żydowskich domów wprowadzają się ich polscy sąsiedzi. W Piśmie stoi: „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie!”. Ale czy z głębokości wkopanej kilka metrów w ziemię tykocińskiej synagogi, czy z głębokości leśnych dołów? Dawno temu Lida Bursztejn, tykocińska Żydowka napisała:„Jestem śniegiem rozdeptywanym na chodnikach / Wcale nie białym / I nikogo nie zmartwi, / Jeśli przepadnę / We wnętrzu ziemi / I pozostanie po mnie / Jedynie ślad / Na krześle, na drzwiach. / Gdzieś w domu…
Podlasie polecam w każdej formie.
Nie można przedawkować. No chyba, że zjemy za dużo pysznych kartaczy, babek ziemniaczanych czy znakomitego pierekaczewnika serwowanego w Kruszynianach w Restauracji Tatarska Jurta. Na pewno nie można przegapić niedalekiego Korycina i najlepszych serów korycińskich swojskie (wpisane do unijnego rejestru jako Chronione Oznaczenia Geograficzne). My kupiliśmy od cenionego producenta czyli z Gospodarstwa Łukaszuk. Prowadzi je obecnie młode małżeństwo, które kultywuje rodzinną tradycję i chroni przepisy jak rodzinną tajemnicę.
Na miejscu skosztujecie różnych smaków, pogadacie z właścicielami, a jak dobra energia będzie sprzyjać to zajrzycie do piwniczki – ileż tam skarbów. Sery z bazylią, czarnuszką, czosnkiem niedźwiedzim, miętą, orzechami, chilli… Bajka dla tych, co sery kochają. No i wiecie co… Jeśli akurat jedziecie w kierunku przeciwnym niż na Białystok to można zamówić online: Serowarpodlaski.pl
Oto wzięliśmy wspólnie 5 głębokich oddechów. Zapachniało odpoczynkiem, nie? Zostawiam Was na koniec z jedną kluczową myślą. Nieważne gdzie jedziemy. Może to być najdroższy hotel świata, najwspanialsza restauracja, prywatna wyspa. Jeśli nie towarzyszy nam wtedy dobra aura, pozytywne nastawienie, jakiś cel – to nic z tego, czar pryska, bo przeszkadzać może wszystko. Dosłownie. Deszcz, słońce, ludzie, brak ludzi, za zimna woda, za ciepła, za spokojnie, za wesoło itd. Miejsc, gdzie nie stanęła ludzka noga jest już naprawdę niewiele. A Polska jest taka piękna. A najpiękniejsza poza sezonem i w przeciwnym kierunku.
W tworzeniu tej historii pomogła mi kojąca muzyka Hani Rani. Polecam.